Praktykowanie uważności dało mi wgląd w automatyczne wzorce myślowe. Jeden z nich od lat sprawiał, że w moim życiu było dużo cierpienia. Nawykowo myślałam pesymistycznie, co czasem doprowadzało mnie do stanu bliskiego depresji. Wpadałam w pułapkę niespokojnego umysłu, który produkował lęk.
„Nikomu nie udaje się całkiem uniknąć bólu i smutku. Czy nie chodzi raczej o to, żeby nauczyć się z nimi żyć niż ich unikać? Ludzie na ogół cierpią niepotrzebnie dlatego, że bezwiednie stawiają opór temu, co jest.” Słowa Ekharta Tolle z książki „Potęga teraźniejszości” zainspirowały mnie do napisania tego tekstu. Życie przynosi nam ból i smutek, i nie mamy na to większego wpływu. Co jednak z bólem wewnętrznym, z wewnętrznym cierpieniem?
Praktykowanie uważności przyniosło mi pewne spostrzeżenie dotyczące moich automatycznie pojawiających się wzorców myślowych. Pesymistyczne myśli doprowadzały mnie niemal do depresji, a a na pewno znacznie obniżały nastrój. Zanim wkroczyłam na ścieżkę uważności, stan ten potrafił trwać tygodniami. Najczęściej zaczynało się od jakiegoś nieprzyjemnego wydarzenia, które wywoływało we mnie niepokój i wewnętrzne napięcie. Myśli związane z tą sytuacją prowadziły do kolejnych, które wrzucały mnie w przeszłość. Rozpamiętywałam, rozstrząsałam bez końca. Mój umysł wprawiał w ruch swoje mocno rozwinięte intelektualne funkcje, co oddalało mnie od uczuć (mówię o tym w wywiadzie „Nie muszę już być na zawołanie myśli”).
Wciągałam się w analizowanie, chęć kontrolowania, zrozumienia czy usprawiedliwienia tego, co się wydarzyło. Zastanawiałam się, co mogłam zrobić inaczej, żeby sprawy potoczyły się tak jak bym tego oczekiwala. Nie zauważałam, że często były to okoliczności, na które nie miałam wpływu, nie zależały ode mnie. To mnie zawieszało, zatrzymywało. Czułam ogromny ciężar. Bezskutecznie próbowałam pozbyć się tych myśli. Fale smutku i żalu oddalały mnie od rzeczywistości, od tego, co ważne tu i teraz. Miałam czasem poczucie bycia ofiarą zrządzenia losu, tego że wszystko i wszyscy są przeciwko mnie. Nikt mnie nie wspiera, nie pomaga, nie rozumie. Nie zdawałam sobie sprawy, że to były tylko moje myśli i odczucia, które przeżywam wewnętrznie, podczas gdy na zewnątrz nic strasznego się nie działo. Walczyłam z nimi, stawiałam im opór, czasami szukałam winnego. Miałam pretensje do życia, rodziców, innych ludzi. Zadawałam sobie pytania dlaczego tak cierpię, dlaczego mnie to spotyka. Widziałam tylko trudności i czułam, że jestem beznadziejna, bo sobie nie radzę. Nie zauważałam przy tym siebie, innych swoich jakości, osiągnięć, atutów.
Przez niekontrolowane procesy myślowe cierpiałam na nowo z powodu czegoś, co już było. Czułam smutek, przykrość, frustrację czy niepokój towarzyszące wydarzeniom z przeszłości. Nie miałam pojęcia, że reakcja fizjologiczna organizmu jest taka sama, kiedy dręczą nas własne myśli, jak wówczas, kiedy w rzeczywistości wydarza się coś nieprzyjemnego lub trudnego. Obie sytuacje wywołują chęć walki lub wycofania, ponieważ podnoszą poziom hormonów stresu. A to budzi lęk. Te informacje usłyszałam na kursie mindfulness. Zyskałam świadomość, że w umyśle ludzkim myśli pojawiają się nieustannie (pojęcie niespokojnego umysłu). Jest naturalne, ale prowadzi do utraty uważności i obecności. Doszłam do wniosku, że cierpię, ponieważ nie potrafię oddzielać myśli, które pojawiają się samoczynnie i nie dotyczą teraźniejszości od tych, które wiążą się z tym, co się właśnie wydarza.
W trakcie kursu nauczyłam się obserwować strumień swoich myśli, a także zyskałam narzędzia, jak uspokajać umysł. Otrzymałam wiedzę, że mam wybór reagowania na to, co się dzieje. Mogę też zaakceptować fakt, że cierpienie i trudności są częścią człowieczeństwa. Zdałam sobie sprawę, że zbyt dużo uwagi poświęcałam na dręczące mnie nieprzyjemne myśli, wkładając w nie całą swoją energię. Zaczęłam z tym pracować i poczułam, że moje destrukcyjne schematy myślowe są silne, wcale nie było łatwo je przełamać. Powtarzały się na tyle często, że się utwaliły i zapisały w drogach neuronalnych mojego układu nerwowego. Na szczęście teraz umiem je w porę zauważyć i zatrzymać.
Tworzymy pewne wyobrażenie tego, jak powinno wyglądać nasze życie. Fantazjujemy, o tym jak potoczą się pewne sytuacje, wyobrażamy sobie scenariusze przyszłych wydarzeń. Czym więcej oczekujemy od przyszłości, tym bardziej przychodzi nam się zawieść. To też typowy dla mnie schemat, choć nieco mniej destrukcyjny i silny. Może ktoś z czytelników popada w taki niekonstruktywny wzorzec myślowy? Może przynosi podobne skutki do tego, który opisałam poprzednio? Pewne skłonności umysłu, na przykład skłonność do introwertyzmu czy podatność na depresję dziedziczymy. Są zapisane w naszych genach. W pewnym sensie jest to pocieszające. Gdy się o tym dowiedziałam, pomyślałam sobie, że to nie moja wina, że częściej się smucę, mam w sobie więcej niepokoju i lęku. Takie są po prostu moje predyspozycje, z którymi przyszło mi żyć i czasem się zmagać. Moim lękom jednocześnie towarzyszy wrażliwość, empatia, skłonność do zrozumienia czy wspierania innych. Świadomość tego sprawiła, że otwieram się bardziej na siebie i innych.
Oprócz naszych myśli wpływa na nas również świat zewnętrzny. Ekhart Tolle pisze, że ciało i umysł wielu z nas wypełnia negatywne pole energetyczne. Powstaje ono z nagromadzonego przez lata bólu, który powstał w odpowiedzi na doświadczenia życiowe. Źródłem tego pola są przeżycia emocjonalne, psychiczne zranienia, straty. Nie mówię tu nawet o dużych traumach. Nasze ciało i umysł zapisują wszystko, co wywołuje w nas cierpienie. Na różnych etapach życia spotykamy ludzi, którzy często nieświadomie i niezamierzenie nas ranią. Na przykład rodzice, którzy choć mają dobre intencje, krytykują, podważają poczucie bezpieczeństwa, odrzucają. Negatywne pole energetyczne można przyrównać do niezagojonej do końca rany, która otwiera się za każdym razem, kiedy ktoś lub coś dotyka przestrzeni związanej z nagromadzonym bólem. Może to być nawet czyjaś rzucona przypadkiem uwaga czy pojawiające się nagle przykre skojarzenie. Na szczęście mamy wpływ na to, jakie wybory podejmujemy, jakie cele sobie wyznaczamy i w jakim kierunku się rozwijamy. Dla mnie jest to wspierająca wiedza.
Jako dorosła świadoma osoba decyduję o tym, jak układam sobie życie. Mogę zadbać o zaspokojenie swoich potrzeb i mam wpływ na to, jakimi ludźmi się otaczam. Do tego miałam szczęście, że moje wybory zaprowadziły mnie na trening uważności, który dał mi możliwość chociażby zauważenia mojego nawyku pesymistycznego myślenia. Przyniósł mi też narzędzia, dzięki którym mogłam się nauczyć, jak sobie z tym radzić.
Niektórzy, tak jak ja, mają silniejsze tendencje do rozwiązywania na siłę każdego problemu. Włącza się wtedy wnikliwa analiza, kontrola, rozkładanie życia na czynniki pierwsze. A niektórych spraw nie da się rozwiązać, szczególnie tych, które dotyczą myśli, uczuć, wspomnień. Próby poradzenia sobie z nimi kończą się zazwyczaj identyfikacją z wytworami umysłu, a wcale nimi nie jesteśmy. Praktyki uważności wprowadzane w trakcie treningu mindfulness pomagają dostrzec coraz więcej wzorców i automatyzmów w naszym umyśle. Dzięki temu możemy spojrzeć z dystansu na stan obecny. Ta świadomość pokazuje nam, w jakim punkcie jesteśmy. Ten wgląd z kolei daje wyjściową, żeby coś zmienić. Z kolei inne praktyki rozwijają postawę akceptacji, nastawienie do tego, co się wydarza, wewnętrzną życzliwość i współczucie dla siebie. Są również takie, których możemy użyć jako narzędzia do kojenia siebie samych w trudnych sytuacjach, które zdarzają się w naszym życiu. Warto z nich korzystać.