Nie muszę już być na zawołanie myśli

Wywiad z MAGDALENĄ WOŹNIAK

Do każdej praktyki uważności podchodzę z zaufaniem, bo wiem, że tylko tym sposobem coś się we mnie odkryje bądź otworzy. Wiem, że jest to ścieżka na całe życie. Z praktyk zawsze coś się wyłania i zawsze jest takie, jakie powinno być w tym momencie. I że ja taka jestem. Myśli, uczucia i wrażenia z ciała oddają prawdę. 

Jak to się stało, że zajęłaś się praktyką uważności? 

Przeszkadzał mi perfekcjonizm i przemożna potrzeba kontroli – firmy, rodziny, siebie, najchętniej całego otoczenia. Szukałam czegoś, co by mnie uwolniło od takiego podejścia do życia. Byłam zmęczona wielozadaniowością i  widziałam, że to do końca nie działa.

Domyślam się, że realizowałaś swoje cele i doskonale wykonywałaś zadania. 

Tak, ale zawsze dążyłam do harmonii wewnętrznej, do równowagi ciała, ducha i umysłu. A w rzeczywistości tylko umysł wszystkim kierował. Angażując się zbyt mocno w myśli, straciłam kontakt ze sobą i rzeczywistością. Na działanie z poziomu serca i miłości i tego co czuję, nie było już miejsca.

Bardziej organizowałaś życie sobie i innym, niż żyłaś?

Tak i to mi nie dawało spełnienia oraz satysfakcji z życia. Oddalało mnie od tego, jakbym chciała się czuć. To było życie w ogromnym napięciu, organizowanie wszystkiego z dużym wyprzedzeniem. To ja wiedziałam najlepiej co każdy powinien robić, a nawet jak każdy powinien się czuć. Chciałam zmieniać, poprawiać, żeby osiągnąć życiowe spełnienie poprzez perfekcyjne poukładanie wszystkiego wokół. Nieświadomie budowałam świat w bańce mydlanej, w oderwaniu od rzeczywistości, siebie i innych. Ale ten świat miał działać idealnie.

W końcu miałaś tego dość?

Zaczęłam szukać czegoś, co pozwoli mi wyjść z umysłu, bo czułam, że spędzam tam zbyt dużo czasu. Chciałam mieć przestrzeń na inne sprawy, chciałam mieć coś oprócz poukładania wszystkiego „od – do”. Zapragnęłam pozwolić sobie żyć całą przestrzenią tego, z czego składa się życie.

Pamiętasz moment przełomu?

Pierwsze sygnały do zmiany pojawiły się już 11 lat temu. W tamtym czasie brałam na siebie mnóstwo pracy w rodzinnej firmie, w której zajmowałam się kadrami. Byłam przekonana, że jestem niezastąpiona, bo nikt nie wykona pracy tak, jakbym tego oczekiwała. Funkcjonowanie w długotrwałym stresie sprawiło, że miałam poziom prolaktyny podwyższony o 300 procent, co przeszkadzało mi w zajściu w drugą ciążę. Kiedy w końcu zdecydowałam, że ktoś będzie pracował ze mną w dziale, którym się zajmowałam i że oddam mu część odpowiedzialności, w końcu udało mi się zajść w ciążę. Po urodzeniu młodszej corki pracowałam więcej w domu, zatrudniłam nianię, której odważyłam się zaufać. Zaczęłam czytać książki o wychowaniu dzieci, pokazujące, że dziecko jest własnym bytem, który nie podda się kontroli. Zrozumiałam, że nie chodzi o to, żeby córkami nieustannie kierować, zapobiegać czemuś, co mogłoby im zaszkodzić, czy je zepsuć. Doszłam do tego, że dzieci potrzebują zrozumienia, wsparcia, wysłuchania i spontaniczności. Do tej pory organizowałam im cały ich wolny czas, żeby przypadkiem się nie nudziły, tylko nieustannie się rozwijały. Wcześniej myślałam, że jak dziecko pójdzie na takie czy inne zajęcia, coś zadziała i to wystarczy. Starsza córka, w końcu zbuntowała się i poza angielskim przestała chodzić na jakiekolwiek inne dodatkowe lekcje. Wszystko szło w stronę mniejszego kontrolowania życia, a większego zaufania do tego, co się wydarzy.

Mówisz o pracy, dzieciach, a zajęłaś się sobą?

Zaczęłam chodzić na różne warsztaty rozwojowe. Dotarło do mnie, że niemożliwością i bezsensem są próby zmieniania wszystkich dookoła, bo to ja potrzebuję coś zmienić w moim podejściu do życia – spojrzeć na wszystko nie z poziomu inteligencji umysłowej, a z poziomu serca. Kiedy znowu chciałam ustawiać dzieci, męża i wszystkich dookoła, zadawałam sobie pytanie – „Co powiedziałaby miłość?”. W końcu zainteresowałam się tym, co moi najbliżsi czują. Zmieniłam czasopisma, które czytałam, na te o tematyce psychologicznej, w których mniej było napisane o tym jak się ubrać, jak wyglądać, jak dobrze się prezentować, a raczej, jak stawić się do życia, żeby czuć się dobrze z samą sobą. Mam wrażenie, że otworzyłam się na inne niż dotąd przestrzenie, na inne relacje. Zaczęłam szukać kontaktu z osobami, w których towarzystwie czułam się prawdziwa, naturalna, bez maski.

Kiedy zdjęłaś maskę, co odkryłaś?

Uświadomiłam sobie, że do tej pory, czego bym się nie podjęła, mogłam się tego nauczyć, przyswoić, zrealizować. Mogłabym zacząć każde niemalże studia, wyznaczyć sobie każdy cel w pracy, i tak się zawziąć, żeby je skończyć i osiągnąć to, co sobie założyłam. Przy tym wszystkim jednak nie miałam pojęcia, czego tak naprawdę chcę. Bardziej robiłam coś, bo życie mi to przynosiło, a ja się do tego dostosowywałam. Traktowałam to jako wyzwanie i to mnie nakręcało. Nie zawsze jednak pozytywnie. Nie miałam pojęcia, że nie jest to coś, czego ja potrzebuję, co czuję, że chciałabym robić. Coraz więcej działałam i coraz więcej spraw oraz obszarów miałam do kontrolowania. Nie podchodziłam do życia na luzie, bo chciałam, żeby było idealne. Kiedy zaś takie nie było, przeżywałam frustrację.

Zrobiłaś coś, żeby przestać tak się czuć?

Zaczęłam od pozytywnego myślenia i afirmacji. Założyłam, że jak sobie wmówię, że będzie dobrze, to się będę lepiej czuć. Na chwilę działało, a potem kiedy życie wrzucało mnie w coś trudniejszego, moje pozytywne nastawienie nijak się miało do rzeczywistości. Było fajnie, jak wszystko układało się dobrze, ale przy pierwszym problemie ulatywało. Stwierdziłam, że mój poziom stresu jest tak wysoki, że zapiszę się na  kurs mindfulness -MBSR (Kurs redukcji stresu w oparciu o rozwój uważności). Początkowo podeszłam do tego kursu na stary sposób, czyli zadaniowo. Myślałam, że jak nauczę się medytować, to wszystko pójdzie już z górki, bo poradzę sobie ze stresem, w którym upatrywałam głównego sprawcy mojego stanu. Okazało się, że medytacja skierowała mnie w inną stronę. Wiele zaczęło się układać. Zaczęłam odkrywać i poznawać automatyzmy zachowań, według których działałam. Odkryłam, że medytacja nie jest jakimś odległym stanem świadomości, jakimś zawiśnięciem nad ziemią, tylko jest pracą z moim własnym umysłem. Praktyka mindfulness okazała się drogą do rozwoju uważności w moim życiu. Do lepszej relacji ze sobą samą i wszystkimi wokół.  Wiedziałam, że potrzebuję odpuścić, już nie kontrolować wszystkiego i nie dążyć do ideału, ale zaakceptować to, co jest. Częściej pobyć ze sobą, ze swoimi myślami. Wcześniej przez cały dzień szukałam aktywności, które mnie zajmą – sprzątania, gotowania, nowej rzeczy w pracy. Tak planowałam dzień, że nie miałam nawet 5 minut na bycie. Nawet, kiedy czekałam na dzieci w samochodzie, zawsze byłam przygotowana, żeby się nie nudzić. Na przykład czytałam książkę czy słuchałam audiobooka. Byłam nastawiona na to, że człowiek powinien jak najwięcej wiedzieć, że wiedza jest najwyższą wartością. Kiedy czegoś nie wiedziałam, szukałam odpowiedzi w książkach, internecie, żeby już nikt mnie nie zaskoczył. Byłam ekspertką od wszystkiego.

Jak to się zmieniło po kursie? 

Zauważyłam, że mogę na chwilę usiąść bez zajmowania się niczym konkretnym. Odkryłam, że mój umysł ciągle jest rozbiegany, rozpamiętuje to, co było w przeszłości, albo biegnie w przyszłość, żeby planować. Uświadomiłam sobie, że kiedy 10 listopada wyprawiałam mojej córce urodziny, miałam już zaplanowane w każdym szczególe Boże Narodzenie i początek kolejnego roku. Dzieci miały już pisać listy do Mikołaja, żeby zgromadzić prezenty (które nie mogły okazać się nietrafione). Kiedy z mężem byliśmy w pracy, dziadkowie ustawieni byli na godziny. Wizyty u fryzjera czy manicurzystki miałam zaplanowane i rozpisane na kilka miesięcy do przodu, wplecione gdzieś między zajęciami dodatkowymi córek. Organizowałam z dużym wyprzedzeniem wyjścia do teatru, na imprezę, spotkania, wyjazdy dla nas i przyjaciół, bo rozrywkę też trzeba było dokładnie zaplanować. Nie było w tym miejsca na żadną spontaniczność. Robiłam to wszystko, bo myślałam, że jak będzie rozplanowane, poukładane, to wówczas będę się dobrze czuć i nic mnie nie zaskoczy. Miałam jednak odczucie, że to, co robiłam, nie doprowadzało mnie do poczucia wewnętrznego spokoju i równowagi. Już na kursie zauważyłam, że w ogóle nie jestem osadzona w danym momencie. Doszłam do tego, że jestem jakaś zagubiona pomiędzy rozpamiętywaniem przeszłości i tego, co mogło być zrobione lepiej, a planowaniem przyszłości.  A gdzie w tym czas na to, co tu i teraz? Na cieszenie się życiem i tym co mam? Zorientowałam się, że do tej pory podchodziłam do życia czysto techniczne. Że jak zrobię to i tamto, to już musi być doskonale.

I?

W wieku 38 lat przeszłam bunt nastolatki, rzucałam się jak ryba w sieci. Stawiałam granice, już nie chciałam wszystkiego organizować, ale potrzeba kontroli wracała. Zobaczyłam, że kiedy coś jest spontaniczne, naturalne i z poziomu serca, nigdy nie będzie idealne. A ja nadal chciałam mieć idealne dzieci, idealny dom, idealny związek, idealne przyjaźnie. Wszystko ułożone pode mnie, zaplanowane, skontrolowane. Dalej chciałam, żeby wszystko było jak w zegarku, ale zaczęłam się poddawać. Straciłam siły, stałam się egoistyczna i agresywna. Kiedy mój mąż zwracał się do mnie moim podstawowym dotąd zwrotem, że „przecież tak trzeba i tak wypada”, odkrzykiwałam, że nic nie trzeba. Chciałam swobody. Zaczęłam wyjeżdżać na spontaniczne wycieczki z dziećmi, które czasem przedłużały się bez planowania, co wcześniej było nie do pomyślenia. Potrafiłam już chwilę pobyć na luzie, ale to były tylko krótkie momenty. Postanowiłam pojechać do Wrocławia na Certyfikowany Kurs Mindfulness. To były moje pierwsze wyjazdy na dwa dni bez męża i dzieci. Wiedziałam, że jadę tam dla siebie. Podczas tych kilku wyjazdowych weekendów całkowicie oderwałam się od tego, jak działałam na co dzień. Zaufałam, że mogę zostawić dom i świat się nie zawali. Moje córki wręcz wypychały mnie z domu, mówiły jedź mamo, bo widziały, że przyjeżdżam stamtąd inna.

Co takiego ważnego wydarzyło się na kursie Certyfikowanym Kursie Mindfulness?

Praktyki uważności, skłaniały mnie do obserwacji tego, co było ukryte we mnie i wreszcie miałam okazję, żeby bliżej się temu przyjrzeć. Otworzyłam się na to, czego do tej pory nie dostrzegałam, na to, co w rzeczywistości okazało się dla mnie ważne. Doświadczyłam, że mimo tego, że myśli nadal są obecne w mojej głowie, nie muszę się w nie angażować i wikłać w procesy myślowe, które lawinowo powstają w moim umyśle. Mogę zainteresować się tylko tymi, które w danym momencie są dla mnie ważne, a na inne nie zwracać uwagi i po prostu je zostawić. Na nowo odzyskałam kontakt z moimi myślami, emocjami i wrażeniami płynącymi z mojego ciała. Otworzyłam się na to, co odbierają moje zmysły z przestrzeni wokół mnie. Praktyki uważności pomogły mi zaprzyjaźnić się z moim krytykiem wewnętrznym. To był dla mnie ogromny przełom, bo od zawsze nieźle dawał mi w kość, czepiając się wszystkiego. Sprawiał, że miałam dołki, które czasem trwały tygodniami, ale nie pokazywałam tego i codziennie wychodziłam z domu odpowiednio ubrana, umalowana, uczesana, z teczką z laptopem, gotowa do pracy. Zawsze stawałam na wysokości zadania i tylko taką chciałam się pokazywać. Nigdy nie dawałam sobie prawa do odpoczynku, zanim czegoś nie skończę. Kiedy kończyłam, czekało następne zadanie. Do tej pory cały czas szukałam w sobie i najbliższych czegoś do poprawy. Dzięki praktyce mindfulness odkryłam, że wszystko jest ze mną w porządku. Wystarczy tylko inne podejście i dystans do tego, co się wydarza. Wreszcie zaczęłam zauważać stan obecny i siebie samą. Było to niesamowicie otwierające spostrzeżenie. Zatrzymałam się, byłam częściej w kontakcie ze sobą i zaczęło być mi z tym dobrze. Zaczęłam więcej przytulać dzieci, uśmiechać się do męża, interesować się tym, co oni czują. Zaczęłam mniej oceniać, mniej doradzać, a więcej słuchać. Potrafiłam ich zrozumieć, współczuć im, kiedy opowiadali mi o swoich problemach. Zaczęłam akceptować fakt, że na niedoskonałość też jest miejsce w życiu.
Na kursie wreszcie uświadomiłam sobie, że nie ma we mnie niczego, co jest niewłaściwe. Nawet wtedy, kiedy czuję inaczej niż ktoś by się spodziewał, i nie robię tego, czego oczekiwaliby ode mnie inni. To też jest ok.

Jakie wnioski wyciągnęłaś?

Wszystkie refleksje, do których dochodziłam podczas praktyk, odnosiłam do mojego życia codziennego. Zaczęłam zauważać, jak bardzo mój umysł jest nakręcony myślami. Nie dawałam wiary, że jest ich tak bardzo dużo. Praktyki stawały się coraz bardziej chaotyczne. Miałam świadomość, że to jest w porządku bo oznacza, że stałam się bardziej uważna. To naturalne, że im dłużej praktykuje się uważność, tym więcej myśli się zauważa. Często tymi nieprzyjemnymi sterują niewspierające nawyki i niekonstruktywne przekonania. Bardzo często nie są one nasze, tylko gdzieś po drodze je przejęliśmy lub stworzyliśmy w toku naszych doświadczeń życiowych. Szybko przekonałam się, że rozwój uważności ma pozytywny wpływ na moje relacje ze sobą i z innymi, i to mnie motywowało. Doszłam do wniosku, że moje nieuświadomione automatyzmy oddaliły mnie od siebie i od ludzi. Z weekendu na weekend, które spędzałam na kursie, widziałam coraz większe korzyści. Uważność przeobrażała moje życie.

Co dokładnie?

Zabierałam refleksje z praktyk do tego, co na co dzień – słuchałam innych uważniej, starałam się nie poprawiać, nie narzucać swojego zdania.  Wreszcie złapałam dystans i zaczęłam być bardziej otwarta. Od dziecka byłam bardzo poważna, żyłam w przekonaniu, że szkoda czasu na śmianie się i jakieś głupoty. Od innych też wymagałam. Niewiele było we mnie zrozumienia, życzliwości i współczucia w stosunku do siebie i otoczenia. Jest zadanie, trzeba je zrobić i koniec, to był mój standard. Jeżeli trzeba będzie nie spać całą noc, to nie będziemy spali. A teraz stwierdziłam, że szkoda życia na bycie stale poważnym. Po tym kursie udało mi się wreszcie wyluzować. Uczestnictwo w nim dało mi wiele narzędzi do rozwoju i samodzielnej pracy. Zauważyłam, jak ten kurs jest spójny i jedno płynnie wypływa z drugiego, a zmiany w moim życiu zachodzą w naturalny i niewymuszony sposób. Każdy dzień zaczynałam od praktyki uważności, po czym starałam się przenieść na resztę dnia intencje życzliwości, zrozumienia i uważności. Zaczęłam być bardziej pogodna, uśmiechać się, nabrałam dystansu do rzeczywistości. Chciałam jeszcze bardziej czuć, poznawać nowych ludzi, obserwować siebie. W pewnym momencie wyłoniła się myśl, że chciałabym zostać nauczycielem mindfulness. Pomyślałam, że skoro mi się udało, mogę przekazać to innym. Zdecydowałam się na kurs nauczycielski, żeby zostań nauczycielem MBLC (Kurs życia opartego na zasadach uważności)

Czego nauczył Cię mindfulness? 

Tego, że mogę podchodzić do życia, siebie i ludzi z ciekawością, z akceptacją i otwartością, z brakiem oczekiwań i bez oceniania. Zdałam sobie sprawę, że czym więcej będę oczekiwać, tym bardziej się zawiodę. Dzisiaj do każdej praktyki podchodzę z zaufaniem, bo wiem z własnego doświadczenia, że każda przynosi coś nowego, o ile jestem w stanie na to się otworzyć. Z medytacji zawsze coś się wyłania i jakie by nie było, jest właściwe. Wiem już, że nie muszę być idealna i życie też nie musi być idealne, bo takie jakie jest na ten moment, jest dobre i moje.

Czym jest dla ciebie uważność?

Byciem w tej chwili z akceptacją tego, co jest. Bez oczekiwań, że ma być tak jak ja chcę, żeby było. Świadomością, że to co było jest ważne, ale tego już nie ma. Zaś to, co będzie, też jest ważne, ale jeszcze tego nie ma. Zatem ważne jest to, co w tym momencie. Dla mnie uważność jest drogą do naturalności i do równowagi wewnętrznej. Uważność uczy, że niektóre myśli podpowiada nam mózg, bo jest już czymś doświadczony, ale niekoniecznie są one związane z tym, co jest teraz. Już nie muszę być na ich zawołanie, nie muszę się w nie angażować i iść za nimi. Teraz mogę pozwolić im być w moim umyśle i wybrać to, co potrzebuję. Nauczyłam się, że oprócz myśli, mam emocje i uczucia oraz ciało, z którego płyną przez cały czas jakieś wrażenia. Jeśli połączę myśli, emocje i wrażenia z ciała, które powstają we mnie w tej danej chwili, a do tego otworzę się na to, co odbierają moje zmysły z otoczenia, to wszystko oddaje prawdę i ten moment.

rozmawiała
Aleksandra Nowakowska:
dziennikarka i redaktorka zajmująca się tematyką psychologiczną, zdrowotną i lifestylową. Pracowała między innymi w miesięczniku Twój Styl, portalach urodazycia.pl i zwierciadlo.pl, agencji mediowej Valkea Media. Współpracuje z miesięcznikiem psychologicznym Sens.

Magdalena Woźniak

Jestem nauczycielem Mindfulness w podejściu MBLC (Mindfulness Based Living Course).

Uważność praktykuję od wielu lat. Każdy dzień zaczynam od medytacji i doświadczam płynących z tego korzyści. Obserwując pozytywny wpływ na podniesienie komfortu i jakości mojego życia, zdecydowałam dzielić się z innymi tą cenną i skuteczną metodą jako nauczyciel Mindfulness.


Marzę o upowszechnianiu metody Mindfulness w Polsce i chcę to realizować poprzez dzielenie się własnymi doświadczeniami, wspieranie i inspirowanie innych do odkrywania dobrodziejstw płynących z uważnego życia